Adres: Ul. Rynek 1A |58-100 Świdnica
Nr konta: 20 2490 0005 0000 4530 2734 4022
Dane kontaktowe: +48 696 086 546 |biuro@spiks.org.pl |Facebook

Balcerowicz nie tylko o gospodarce

Dzięki uprzejmości prof. Leszka Balcerowicza, członka honorowego SPiKŚ, dysponujemy treścią wywiadu, jakiego szef NBP udzielił „Dziennikowi”. Treść wywiadu przesłana została przez profesora Edwardowi Szywale. Wywiad opublikowany został 27 lipca i mowa w nim o najważniejszych kwestiach w polskiej gospodarce, polityce monetarnej, jest to także próba oceny działań rządu RP.

Wywiad dla „Dziennika” Rozmowa z Leszkiem Balcerowiczem Znamy expose nowego premiera. Czy Pana zdaniem Polacy mogą być spokojni o swoje oszczędności? Z całą pewnością pozytywnym zaskoczeniem była deklaracja o mocnym złotym. Cieszy mnie, że uznano wreszcie niską inflację za polskie osiągnięcie, choć medal niekoniecznie jest przypięty na właściwej piersi. Ta deklaracja nie harmonizuje jednak z poprzednimi wypowiedziami i systematycznymi atakami partii rządzącej na politykę silnego złotego. Nie harmonizuje taż z czynami. Po pierwsze – z całą pewnością jest w sprzeczności z powołaniem – wbrew opiniom konstytucjonalistów –bezprecedensowej bankowej komisji śledczej o długim, długim tytule i bardzo szerokim, a zarazem bardzo niejasnym zakresie zainteresowań. Tworzy ona złowrogi precedens: każdy kto będzie odpowiadać za stabilność pieniądza w Polsce będzie musiał pamiętać, że jeśli odrzuci naciski polityków na psucie pieniądza, to narazi się na coś, co – w polskiej praktyce – ma formę szykan politycznych. Dla przeciętnego obserwatora obrona wartości złotego nie ma nic wspólnego z faktem powołania komisji bankowej. Ma bardzo dużo wspólnego. Współczesny pieniądz nie broni się sam, a naciski na jego psucie – istnieją w każdym systemie politycznym. Pieniądz potrzebuje więc silnego obrońcy – banku centralnego. Efekt powołania komisji bankowej jest taki, że każdy przyszły prezes NBP będzie musiał pamiętać o tym precedensie i będzie musiał się zastanawiać, czy warto się narażać. Druga rzecz, która nie harmonizuje z deklaracją o mocnym złotym, to uzgodniona przez koalicję zmiana ustawy o NBP – bank centralny ma mieć prawny obowiązek dbania nie tylko o stabilność pieniądza, ale i o wzrost gospodarczy. To wbrew konstytucji i prawu europejskiemu. To kolejny dowód pogardy dla państwa prawa. Znamy pana argumentację na rzecz niezależności NBP. Ale dlaczego rząd ma nie mieć możliwości ściślejszego współdziałania z bankiem centralnym dla realizacji celów gospodarczych? Ależ my współpracujemy. Mamy różne grupy robocze. Chodzi o coś innego. W każdym systemie politycznym pieniądz jest narażony na psucie. Bank nie może być jednak niezależny wedle doktryny „dopóty jesteś niezależny, dopóki jesteś posłuszny”. Jak Sejm w PRL-u – „rączki w górę”. Miał Pan sygnały ze strony rządzących polityków: prosimy o obniżenie stóp procentowych? Te sygnały były przecież publiczne. Były premier Marcinkiewicz co drugi dzień mówił, o ile obniżyć stopy. Wpisanie do ustawy obowiązku dbania o wzrost gospodarczy i miejsca pracy wydaje się raczej czymś niegroźnym. Tylko pozornie. W rzeczywistości stwarza to dodatkowe zagrożenie dla jednego z największych osiągnięć ostatnich lat – mocny złoty. Bank centralny może dbać o rozwój tylko w jeden główny sposób – przez zapewnianie niskiej inflacji. Wspomniana propozycja da natomiast podstawę do wywierania presji na pobudzanie gospodarki na krótką metę, np. przed wyborami, kosztem zwiększenia inflacji na dłuższą metę. Walka o stabilność pieniądza to walka z naciskami politycznymi. Jeśli ma być skuteczna, to musi być odpowiedni system – jeżeli ktoś oprze się naciskom, to musi mieć gwarancje, że nie spotkają go sankcje, że nie będzie na przykład publicznie poniewierany pod jakimś pretekstem, niekoniecznie związanym z polityką pieniężną. To ocena komisji bankowej, czy wszystkich komisji śledczych? Po komisji śledczej do zbadania tzw. sprawy Rywina, nastąpiła moim zdaniem gwałtowna degradacja sposobu działania tych komisji. Jak one działały? Posłowie ogłaszali w mediach wyroki przed zbadaniem faktów. Roman Giertych przed zakończeniem prac komisji orlenowskiej na słupach obwieścił swoje niby-tezy. To nie jest chyba normalne. Weźmy np. komisję ds. PZU. Człowieka, który ma wielkie zasługi dla Polski, Emila Wąsacza, postawiono przed Trybunałem Stanu. Bo prywatyzował, czyli wydzierał politykom kawałki władzy nad gospodarką, kawałki socjalizmu. Proszę sobie wyobrazić, na jakie zagrożenia ze strony polityków byłyby obecnie narażone banki w Polsce, gdyby za czasów Wąsacza nie przyspieszono ich prywatyzacji! Jakich się Pan spodziewa efektów działalności komisji bankowej? Już w tej chwili media są przecież pełne spekulacji komu ta komisja najbardziej zaszkodzi, a nie – co wyjaśni. Mało kto ma złudzenia, że będzie chciała coś wyjaśnić. Bo wyjaśnić to znaczy sensownie porównać. Np. co by było w Polsce, gdybyśmy podobnie jak na Białorusi czy w Rosji nie prywatyzowali banków. Zamiast tego mamy do czynienia ze z góry przyjętym i głoszonym założeniem, że prywatyzacja, czyli ograniczanie władzy polityków, jest podejrzana – i szuka się na to dowodów. Ale badać prywatyzację, czy nie? To było wielokrotnie sprawdzane przez odpowiednie instytucje. Czy zaangażowani w międzypartyjną walkę posłowie odznaczają się szczególną bezstronnością i wiedzą? A poza tym, największą szkodę wyrządza się gospodarce, gdy się jej nie prywatyzuje – czy ktoś zbadał te zaniechania? Nie, bo to z prywatyzacji robi się aferę. Czy komisje śledcze wniosły coś pozytywnego do życia publicznego, poznaliśmy kulisy funkcjonowania państwa, kapitalizmu politycznego? Moim zdaniem – w dotychczasowym wydaniu – wniosły głównie wiele zamieszania i insynuacji. Niewiele wyjaśniły, ale za to bardzo pogorszyły klimat polityczny w Polsce i wzmocniły w części społeczeństwa antyreformatorskie i błędne stereotypy. Tak ostrych sądów nie głosił pan wcześniej. Nieprawda, proszę przeczytać jak reagowałem. A co do komisji „bankowej”, to proszę sobie przypomnieć, że najpierw była batalia wokół wniosku UniCredito, potem – gdy nie uległem naciskom – łaskawie zrezygnowano ze stawiania mnie przed Trybunałem Stanu, za to przeforsowano komisję śledczą. Jakie więc były motywy przy powoływaniu tej komisji? Zemsta, partyjne kalkulacje? Nie wykorzystano żadnych normalnych mechanizmów, np. zwykłych komisji sejmowych, do próby normalnej dyskusji na temat naszego systemu bankowego. Od razu użyto najbardziej drastycznego środka – Komisji Śledczej. Jest to rażące naruszenie zasady proporcjonalności, która jest jedną z podstaw praworządności i jedną z głównych zasad prawa europejskiego. Z Pana słów rysuje się dosyć czarny scenariusz rozwoju wydarzeń… Zadaniem władz państwowych jest zwiększanie odporności kraju na ekonomiczne zagrożenia. Niestety obecna władza tę odporność zmniejsza, przez wspomniane przeze mnie działania, a także przez likwidację dotychczasowego systemu nadzoru nad rynkami finansowymi, zwłaszcza nadzoru bankowego. Czyli z jednej strony głosi się hasła o bezpieczeństwie, a z drugiej mamy czyny, które zmniejszają nasze gospodarcze bezpieczeństwo. To, co się działo do tej pory to czysta konsumpcja polityczna. Jakieś przykłady tej politycznej konsumpcji? Co Pan ma na myśli? Mam na myśli wykorzystywanie dobrej sytuacji gospodarczej do odkładania niezbędnych reform, np. finansów publicznych i forsowania w gospodarce zmian szkodliwych lub wątpliwych. Reformy wymagają zarówno wiedzy, jak i odwagi np. – aby zreformować do końca system emerytalny trzeba przeciwstawić się górnikom. A kto tu się przeciwstawił? Żadna ekipa do tej pory. Nieprawda, za czasów rządu Jerzego Buzka rozpoczęto głęboką reformę w górnictwie. Ale to poprzedni rząd ustąpił pod naciskiem kilofów i stylisk. Różnice były. Dla rządu Kazimierza Marcinkiewicza sytuacja była luksusowa. Dlatego, że Konfederacja Pracodawców Prywatnych zaskarżyła kosztowną ustawę o emeryturach górniczych do Trybunału Konstytucyjnego. Zrobiono robotę za rząd. Co zrobił były premier? Wycofał ustawę z Trybunału. Drugi przykład – każdy w Polsce się zgodzi, że mamy za wysokie podatki. Z takim balastem nie staniemy się tygrysem gospodarczym. Czyli trzeba coś zrobić z podatkami, ale to wymaga ograniczenia wydatków. A co robimy? Plan Hausnera był Polsce bardzo potrzebny, a został w dużej części zablokowany. Łatwo sprawdzić kto w poprzednim parlamencie go blokował. Głównie partie obecnej koalicji rządowej. Po stronie SLD też nie było determinacji, aby go realizować. Zgoda, że trzeba robić więcej. Ale jaka jest różnica między projektem budżetu na 2006 rok złożonym po wyborach i budżetu złożonego przez rząd Belki? Zwiększono poziom fiskalizmu, czyli udział podatków w PKB. Obecnie gospodarka rośnie. Ale ten szybki wzrost nie będzie trwał wiecznie. Przyjdą zapewne trudniejsze czasy. I co wtedy? Obecny wzrost gospodarczy przysłania ciągle istniejące słabości naszej gospodarki, zwłaszcza chore finanse publiczne. Czyli to co szczególnie powinno być naprawiane, nie jest naprawiane. Wręcz przeciwnie. Wiadomo, że własność państwowa się nie sprawdza, socjalizm zbankrutował. A co się robi? Blokuje prywatyzację. Premier mówi o nowym pomyśle na prywatyzację. Przez giełdę, a nie przez inwestora strategicznego. Można dyskutować co jest lepsze. Ale trzeba przede wszystkim pamiętać, że to zaniechanie prywatyzacji jest największą „aferą”. W tym sensie, że szkodzi ludziom. Przedsiębiorstwa państwowe podlegają upolitycznieniu, mają więc mniejsze możliwości dobrego zarządzania i rozwoju, czyli mniejszą zdolność do stawiania czoła konkurencji. Utrzymując własność państwową wystawia się na nierówną walkę firmy państwowe, a zatem i pracujących tam ludzi. Czyżby stawiał pan tezę, że obecna ekipa uczestniczy w „aferze”? Powtarzam – zaniechanie prywatyzacji jest największą „aferą”. Na dodatek trwa antyprywatyzacyjna propaganda, która przypomina czasy PRL. Wtedy mówiliśmy o prywaciarzach, o imperializmie, o burżuazyjnej ekonomii. Pana z kolei za sposób prywatyzacji w latach 90. krytykują bracia Kaczyńscy. Jeżeli ktoś uważa odchodzenie od socjalizmu za „aferę”, a konserwowanie socjalizmu za cnotę, to znaczy, że wracamy do PRL. Ale działania gospodarcze tej ekipy wspierają ekonomiści związani raczej z nurtem liberalnym. Gilowska, Kluza, Szałamacha. Nie chcę mówić o personaliach. Ale chcę powiedzieć, że odpowiedzialność za ustawy szkodzące stabilności czy rozwojowi gospodarki nie może być anonimowa. Oczywiście największa odpowiedzialność spada na decydentów politycznych, ale odpowiedzialni są także ministrowie finansów – bo nie protestowali, gdy np. likwidowano sprawdzony system nadzoru nad sektorem finansowym w Polsce. Również przewodnicząca sejmowej komisji finansów publicznych. Ci ludzie są odpowiedzialni w sensie moralnym i politycznym za szkodliwe ustawy. W Ministerstwie Finansów jeszcze parę miesięcy temu przedstawiono opracowania, że centralizacja nadzoru to ryzykowne przedsięwzięcie. No i co? Ludzie, którzy ze względu na charakter swoich funkcji powinni bronić dobrych rozwiązań, działają na zasadzie „ruki po szwam”. W jakim świecie my żyjemy? Dlaczego uważa Pan ten projekt za aż tak zły? W Wielkiej Brytanii taki model nadzoru funkcjonuje z powodzeniem. Po pierwsze, model brytyjski nie jest dominujący w Europie. Po drugie, Polska zdecydowanie różni się od Wlk. Brytanii, jeżeli chodzi o kształt systemu finansowego. Wyspecjalizowane nadzory, które ze sobą współpracują, w naszych warunkach są lepsze. To podkreślali eksperci MFW i Europejskiego Banku Centralnego. Dorobiliśmy się w tej dziedzinie dobrych rozwiązań. Eksperci mówią natomiast, że system podatkowy wymaga naprawy, że trzeba dokończyć prywatyzację, pozwolić działać rynkom itd. Ale w sprawie nadzoru bankowego nie było żadnej merytorycznej presji. Jest to więc pomysł umotywowany wyłącznie politycznie. Według mojej wiedzy poprzedni premier dostawał ostrzegawcze listy od MFW w tej sprawie. Kazimierz Marcinkiewicz je zlekceważył? Pozostały chyba bez echa. Jaki zysk będzie miała władza, gdy przejmie taki nadzór, połączy w jeden organizm? Nie dostrzegam żadnych korzyści dla polskiej gospodarki, przeciwnie – widzę zagrożenia. Główny skutek to rozszerzenie władzy politycznej na kolejną niezależną instytucję. Ale w jakim celu? Proszę pytać autorów, dlaczego przyjmowane są rozwiązania, które nie mają uzasadnienia merytorycznego, bez możliwości rzeczowej dyskusji. Przypomnijcie sobie panowie dyskusję na temat wniosku UniCredito. Nadzór bankowy rozpatrywał go przez osiem miesięcy. Konkluzja była jasna – prawo nie pozwala powiedzieć „nie”. Proszę sobie przypomnieć, co się po tym stało. Gigantyczna agresja ze strony czynników partyjno-rządowych. Co potem? Zapowiedziano, że się przyspieszy połączenie nadzorów. Zemsta polityczna za to, że nadzór okazał się niezależny? Ale pan wykluczył przedstawiciela rządu z komisji nadzoru bankowego. Członkowie niezależnych organów nie powinni być wykonawcami jakichkolwiek zewnętrznych poleceń. Wykluczyłem więc nie przedstawiciela rządu, lecz Cezarego Mecha, który wyraźnie, w sposób publiczny zajmował stanowisko, i to zanim mógł zapoznać się z końcowymi materiałami i wnioskami. I nie chodzi o to, czy to stanowisko było negatywne, czy pozytywne. Chodzi o to, że to nie było normalne zachowanie urzędnika, zgodne z wzorcem niezależnego sędziego, jaki powinien przyświecać członkom organów nadzorczych. Przemysław Gosiewski z PiS uzasadniając projekt konsolidacji nadzorów podał przykład decyzji o zaostrzeniu kryteriów przyznawania kredytów walutowych – czyli tzw. rekomendacji S. To skandal. Po co jest krajowi potrzebny niezależny nadzór bankowy? Po to, aby mógł się kierować niezależnymi racjami, które niekoniecznie są popularne na krótką metę. Nadzór patrzy na narastające ryzyko. Jego zadaniem jest reagować nie po czasie, kiedy jest już kryzys, tylko wcześniej, żeby do niego nie doszło. Jeżeli kredyty walutowe rosną w tempie 40-50 proc. rocznie, to każdy fachowy nadzór zaczyna się zastanawiać, czy to nie rodzi nadmiernego ryzyka dla kraju. Problem został tez odnotowany przez agencje ratingowe. Austria, kraj o bardziej niż nasza dojrzałej gospodarce, gdzie też rosną kredyty walutowe, wprowadziła środki ograniczające. Decyzję podjęła Komisja Nadzoru Bankowego, w której składzie są przedstawiciele ministra finansów i przedstawiciel prezydenta. Czyli uważa Pan, że protest płynący z ekipy rządowej to hipokryzja? A jak to nazwać inaczej? Decyzja KNB była wspólna, a czołowy polityk rządzącej partii uderza w nią, by uzasadnić zmianę w nadzorze bankowym. Zaraz potem były premier powiedział, że rząd też się nie zgadza z decyzją KNB. Ale jednak efekt jest taki tej decyzji, że wiele osób straciło możliwość wzięcia kredytów walutowych. W waszej gazecie ktoś słusznie powiedział, że te środki ostrożności są jak polisa ubezpieczeniowa od pożaru. Pożar jest zjawiskiem rzadkim, ale się ubezpieczamy. Od ryzyka tąpnięcia złotego też należy się ubezpieczyć. Rekomendacja nadzoru nie polega na zakazie. Ona zobowiązała banki, by dały ludziom pełną informację o zagrożeniach związanych z tego typu pożyczką. Te kredyty były mocno reklamowane. Po drugie banki mają staranniej badać zdolność kredytową kredytobiorców. Kilkanaście lat temu Szwecja miała bardzo ciężki kryzys bankowy. Do tego kryzysu – kiedy tąpnęła korona – przyczynił się wcześniejszy wzrost kredytów w dewizach. W przypadku rekomendacji S politycy PiS twierdzą, że wynikała ona z działań lobby bankowego, korporacji. To insynuacyjna wypowiedź typowa dla ludzi, którzy występują w imieniu tej partii. Poseł Gosiewski rzuca hasło „interes korporacyjny”, przeciwstawiając go interesowi publicznemu. W ten sposób insynuuje, że jest w tym coś złego. Bez żadnych argumentów, czy dowodów. To jest nieuczciwe. Od ludzi, którzy reprezentują państwo należy oczekiwać elementarnej przyzwoitości. Mogę dodać, że jeden z przedstawicieli ministerstwa finansów w KNB domagał się, żeby rekomendację S połączyć z jeszcze ostrzejszymi środkami. Jest Pan częstym celem ataków politycznych. Hasło Leppera Balcerowicz musi odejść przejął ostatnio Jarosław Kaczyński. Jak Pan sobie to tłumaczy. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek spotkał się osobiście z Jarosławem Kaczyńskim. Więc wnoszę, że jego wypowiedzi nie są reakcją na osobiste wrażenia. Trzeba więc zapytać czy chodzi o kierunek przemian w Polsce: o mocnego złotego, o uzdrowienie finansów, o prywatyzację, o rozszerzenie skali działania wolnego rynku, o praworządność? Przez całe 17 lat działałem w tym kierunku. Nie wszystko się udało, bo były blokady polityczne. Ale to przecież socjalizm zbankrutował. O co więc chodzi? Jarosław Kaczyński parokrotnie mówił o Panu jako o osobie, która zawsze się myliła. Jego zdaniem pan postępował wbrew mainstreamowi polskich ekonomistów. Proszę zwrócić uwagę na konstrukcję tej wypowiedzi. Najpierw ustawia się pewien wzorzec, potem mówi się „a ten się odchyla od wzorca”, czyli jest zły. To jeden z pospolitych chwytów czarnej propagandy. Trudno się do tego odnosić. Mogę tylko powiedzieć: wiadomo do czego dążyłem narażając się różnego rodzaju populistom. I trzeba zapytać, czy ja się myliłem mówiąc, że to ważne dla rozwoju, czy ci, którzy starali się te reformy blokować. A kto teraz mówi, że mocny złoty jest ważny? Na dodatek pan jest „lumpenliberałem”. W Sejmie takie słowa padły. To nieprzyzwoite. Warto przypomnieć: liberalizm w państwie i gospodarce to: rządy prawa, niskie podatki, mocny pieniądz, prywatne, a nie socjalistyczne przedsiębiorstwa, dużo wolnego rynku. Ja do tego dążyłem. A co ma oznaczać pojęcie „państwo solidarne” – że ma być jeszcze bardziej rozdęte? Dla pana to tylko slogan? Nie lekceważę haseł. Kierowałem kiedyś partią i wygrałem wybory na Śląsku. Ale są różne hasła – takie, co otumaniają i takie, które zwiększają wyrazistość programów, które się sprawdzają. Ja starałem się, żeby głosić nie tylko hasła ale i propozycje na rzecz rozwoju kraju. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego jest pan elementem szerszego układu, z którym on walczy, układu który doprowadził do degeneracji III RP. Jaka degeneracja w kraju, w którym jest pięć razy więcej studentów, w którym śmiertelność niemowląt spadła o dwie trzecie, który osiągnął w latach 1989-2005 największy przyrost PKB wśród wszystkich państw dawnego bloku radzieckiego? Byłem pierwszym, który zwrócił się do Banku Światowego o zrobienie diagnozy na temat korupcji w Polsce. Na problem korupcji trzeba patrzeć z dwóch stron. Po pierwsze, jak faktycznie to wygląda. Na przykład Bank Światowy bada w różnych krajach, jaki odsetek przedsiębiorców płaci łapówki. Tak mierzona korupcja w Polsce w ostatnich latach spada. A druga rzecz, co myślą ludzie. Jeżeli cały czas są bombardowani doniesieniami, że jest narastająca korupcja, to zaczynają w to wierzyć. Poza tym, najważniejsze to usuwać przyczyny korupcji. A główna jej przyczyna to rozdęte państwo, które podejmuje dużo arbitralnych decyzji. Powiedział pan, że nie spotkał osobiście obecnego premiera. Ale i prezydent nie był dla pana ostatnio zbyt uprzejmy. Co mogę powiedzieć? Pamiętam, że gdy byłem w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego miałem okazję spotykać się z Lechem Kaczyńskim. Mieliśmy dobre, rzeczowe rozmowy. A jakie relacje miał pan z premierem Marcinkiewiczem? On był sprawnym szefem gabinetu premiera Buzka. Wtedy miałem dobre wrażenie. A teraz? … A jak pan ocenia sprawowanie przez niego funkcji szefa rządu? Staram się czytać najrozmaitsze opracowania instytucji międzynarodowych – MFW, Banku Światowego, EBOR-u itd. W żadnym z tych raportów od czasu wyborów nie wymienia się żadnego kroku, który wzmacniałoby zdolność do rozwoju polskiej gospodarki. Wedle tych opracowań – zero wkładu w rozwój gospodarczy. Zero trudnych reform gospodarczych. Rozumiemy, że rządowa reforma finansów pana zdaniem nie jest czymś gatunkowo ważnym. Trzeba tu odróżnić hasła od konkretów. Co do tej pory wprowadzono w życie? Zwiększone wydatki budżetu, pod hasłami ochrony rodziny. Jak wyobraża sobie przyszłość NBP, gdy pana już tu nie będzie? NBP w ostatnich latach dał Polsce coś, o czym wcześniej Polacy mogli tylko marzyć – mocny pieniądz. NBP przyczynił się też do tego, że mamy nowoczesny i bezpieczny system bankowy. Nie chce mi się wierzyć, że mogą pojawić się ludzie, którzy mieliby to podważać. A jakie ma Pan plany po zakończeniu pracy w NBP? Ze względu na to, jakim się urodziłem, jak i rozmaite propozycje – bezczynność mi raczej nie grozi. Skąd te propozycje? Polityka czy świat finansów? Nie mam zamiaru wracać do czynnej polityki. Natomiast uważam, że w Polsce narasta spór o coś bardzo ważnego: jaka Polska, jakie polskie państwo? Czy państwo, które opiera się na wzorach Zachodu – czyli jest praworządne, jest czytelny podział władzy, jest konstytucja, którą się szanuje, jest gospodarka prywatna? Czy państwo jakiegoś innego typu? To zasadnicza sprawa. Politolog Samuel Huntington mówił kiedyś o zderzeniu cywilizacji. Być może mamy w Polsce do czynienia z takim zderzeniem. W takiej sytuacji nie można być biernym. Ale jak ten pana udział w polityce będzie wyglądał? W wolnym społeczeństwie, sloganowo powiem, decydują ludzie. Nikt nie przywozi władzy w teczce. Jest mnóstwo do zrobienia, aby ludzie we własnym interesie nie ulegali populistycznym obietnicom. Można nazwać to edukacją. Cel idealny jest taki, aby nawet populista musiał być liberałem, bo inaczej go nie wybiorą. Dziś w Polsce najpoważniejszą siłą liberalną jest Platforma Obywatelska, jednocześnie to główna siła opozycyjna. Czy ma pan plany lub zamiary na współpracę z ta partią? Wstrzymam się od recenzowania głównej partii opozycyjnej. Na koniec, czy nadal pan codziennie robi 100 pompek? Nie, biegam. Ale nie w maratonach, bo to niezdrowe. Lubię też popływać. Takie ascetyczne sporty.

Adres: Ul. Rynek 1A |58-100 Świdnica Nr konta: 20 2490 0005 0000 4530 2734 4022
SPIKS | Wszelkie prawa zastrzeżone 2014